Byłem wczoraj na seansie najnowszego Spider-Mana. I zachęciło mnie to do napisania tego tekstu. Nie chodzi tu jednak o zwykłą recenzję, ale o zwrócenie uwagi na pewien ciekawy według mnie aspekt, jakim jest zarządzanie przez Marvela swoim (przeogromnym już) filmowym uniwersum, jego przystępnością dla osób o różnych poziomach "zaangażowania" oraz szeroko pojętym puszczaniem oczka do widza, które, jak w Endgame, tutaj też osiąga wręcz apogeum. Ale po kolei.
Fot. Sony Pictures
No Way Home jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniego Marvelowego filmu o Człowieku-Pająku, czyli Far Away From Home. W sumie dopiero teraz zwróciłem uwagę, że w tytule każdego Spider-Mana w MCU jest słówko "Home" (pierwszy to w końcu "Homecoming"). Cóż, jak dla mnie pasuje to do konceptu "superbohatera z sąsiedztwa" (tak, wiem, że o to chodziło i tak, wiem, że późno to ogarnąłem). Ale nie o tym chciałem pisać. Najnowszy Pająk zaczyna się dokładnie w momencie, w którym opuściliśmy Petera Parkera ostatnio, czyli w chwili ujawnienia światu tożsamości Spider-Mana. I to w zasadzie jest głównym tematem filmu, a dokładniej jest nim tragedia młodego superbohatera, który kompletnie przestaje mieć życie prywatne, do tego jego rozpoznawalność zaczyna szkodzić nie tylko jemu samemu, ale i jego bliskim. Postanawia więc to zmienić. Za pomocą magii, a jakże.
Jeszcze inny plakat. ;)
fot. IMDb
Nie będę jednak opisywał całego filmu. Natomiast niektóre elementy muszę wyłożyć, bo inaczej nie jestem w stanie wytłumaczyć swojej opinii na temat tej produkcji. Postaram się zdradzić możliwie jak najmniej szczegółów, jeżeli ktoś jeszcze się nie wybrał, a planuje lub rozważa. Natomiast nie da się uniknąć wszystkich spoilerów. Gotowi? To jedziemy.
Spider-Man: No Way Home rozwija dalej koncept "multiwersum", czyli równoległych, ale innych rzeczywistości. I tak, ściąga do świata "Marvelowskiego Petera Parkera" różnych złoczyńców, których fani znają z innych filmów/komiksów o Człowieku-Pająku. Mało tego, ściąga również innych Peterów Parkerów.
Słyszę "Multiwersum" - myślę "Into the Spider-Verse". A przynajmniej tak było dotychczas. ;)
fot. IMDb
I teraz tak: mam wrażenie, że Marvel po raz kolejny pokazuje to, że słucha widzów. Oczywiście nie z dobroci serca, ale dlatego, że im się to opłaca. Pamiętacie tego małego chłopaka z Irona Mana 2? Fani snują teorię, że to Peter Parker? Tak, Marvel potwierdza, że to Peter Parker! Jasne, to nie wydaje się być rzeczą, która sprawia dużo wysiłku od twórców. Nie wiemy też, czy rzeczywiście mieli to zaplanowane. Jednak wystarczy spojrzeć ile fanowskich teorii w MCU okazało się prawdziwych. Jasne, wiele z tego dotyczyło komiksów, także było to do przewidzenia. Tym niemniej potwierdzonych teorii jest na tyle dużo, że można chociaż przypuszczać, że niektóre zostały urzeczywistnione właśnie dla fanów. Warto to porównać do innej ogromnej franczyzy zarządzanej przez Disneya, czyli do Star Wars. A konkretnie do The Last Jedi, który niemal wszystkie ciekawe fanowskie spekulacje ucinał, zalewał betonem i wyśmiewał. Dobra, chyba nie aż tak. Może też nieco przesadzam, bo Gwiezdne Wojny 8 i 9 tak bardzo mi się nie podobały. Ale nadal, patrząc z boku, nie mogę nie odnieść wrażenie, że ludzie od filmów MCU słuchają fanów, a ludzie od filmów Star Wars (filmów, nie seriali) jakby mniej.
fot. Motion Picture Association
A kwintesencją tego słuchania jest właśnie to, co dostajemy w najnowszym Spider-Manie. Ludzie chcą Multiwersum? Będzie! W związku z tym ludzie chcą dostać postacie z innych filmów o Człowieku-Pająku? Będzie! Jasne, że pewnie wiele z tego było już zaplanowane (skoro lata temu poruszyli wątek Multiwersum, to było jasne, że będą to kontynuować). Ale nadal sprawia to wrażenie bardzo miłego. Ludzie dostają to, czego oczekują. Może być, że po prostu Marvel wie, czego fani chcą, i im to daje. Ale to też trzeba umieć (Star Wars, znowu do Ciebie mówię).
fot. Youtube
Można zatem powiedzieć (poniekąd bardzo słusznie), że całe No Way Home ocieka fan serwisem. Nawiązania w postaciach, w dialogach... Tyle, że to nie wystarczy do tego, by film był fajny. Po pierwsze produkcja musi być chociaż poprawna sama w sobie, bo same puszczanie oczka do widza nie wystarcza. Tutaj, na szczęście, nie popełniono tego błędu, o czym za chwilę. Po drugie, pamiętajmy, że produkcje Marvela stały się globalnym fenomenem. Do kin chodzą tak zapaleni fani, jak i osoby, które nie są do końca zapoznane z całym lore (w tym wypadku i Pająka, i Marvela) czy nawet z większością MCU. Sam jestem gdzieś pośrodku, bo widziałem większości produkcji filmowych tej franczyzy, ale żadnych seriali, nie czytałem też żadnych komiksów, a z dzieł o Spider-Manie, poza tymi w MCU, widziałem jedynie Into the Spider-Verse. Zatem przekrój osób, które będą oglądały No Way Home, jest naprawdę szeroki. Czy da się dogodzić wszystkim? Absolutnie nie, zawsze znajdą się np. zapaleni fani, którzy do czegoś się przyczepią albo osoby kompletnie zielone, które nie będą w ogóle wiedziały, o co chodzi. Czy jednak da się dogodzić znacznej grupie odbiorców - zarówno tym, którzy znają dobrze lub chociaż nieźle MCU lub (nie "i/lub", bo samo "lub" zawiera też "i") Spider-Mana, jak i tych nieco mniej zaangażowanych, którzy co nieco kumają? Jak najbardziej. I jestem zdania, że Marvel zrobił to w tym wypadku naprawdę genialnie.
fot. PC World
Kluczowe jest to, że znajomość wszystkich nawiązań nie jest potrzebna do ani do cieszenia się tą produkcją, ani do zrozumienia, co się w sumie w niej dzieje. Ponieważ pojawiające się postacie są nowe także dla bohaterów z "domyślnej rzeczywistości", to mamy w międzyczasie krótkie objaśnienia w dialogach. Nie jest tego dużo, ale pozwala mniej więcej zorientować się kto jest kim. Sam tych postaci nie znałem, może niektóre z nich jedynie kojarzyłem z wyglądu. I tak, na pewno jest to spłycenie wielu z nich, co zresztą słyszałem w recenzji Patyka. Ale chyba wszyscy mają świadomość, że nie da się zrobić przystępnego filmu o wszystkim szczegółowo. Coś musiano przyciąć, a według mnie zajawki historii tych postaci zachęcają do poznania ich oryginalnych opowieści.
fot. Matt Kennedy/Capital Pictures/East News
Kolejnym bardzo ważnym aspektem na plus (spokojnie, minusy też będą, ale na końcu), jest fakt, że Marvela stać na to, by cały ten fan service był na możliwie najwyższym poziomie. A to oznacza ściągniecie oryginalnych aktorów. Być może to dalej robiłoby dobre wrażenie, gdyby pojawił się Spider-Man wyglądający jak ten z któregoś z "przed-Marvelowych" filmów i mówił tekstami z tego filmu. Ale to absolutnie nie umywa się do tego, że ściągnięto Garfielda i Maguire'a, żeby znów wcielili się w rolę Człowieka-Pająka. I nie tylko ich. "Złole" również są grani przez oryginalnych aktorów. Mamy niektóre cytaty z innych filmów, mamy nawiązania nawet do tych produkcji, które nie miały swoich aktorskich reprezentantów ("Na pewno jest gdzieś czarny Spider-Man" [cytat z pamięci] to jak dla mnie bardzo przyjemne odniesienie do Milesa Moralesa z Into the Spider-Verse).
for. Screen Rant
Ale, powtórzę to jeszcze raz: znajomość WSZYSTKICH nawiązań nie jest wcale konieczna, by cieszyć się filmem. Akcja jest przyjemna, wizualnie produkcja wygląda dobrze, do tego nadal nie zatracono bardzo osobistego charakteru historii i poruszanych w produkcji dylematów. Chociaż całość odwołuje się (jakże by inaczej) do ratowania wszechświata (a nawet wielu wszechświatów), to jednak wciąż mamy tu młodego i zagubionego chłopaka z osobistymi tragediami.
Żeby nie było tak kolorowo, teraz kilka zarzutów.
Jeżeli ktoś dokładnie zna i bardzo lubi historie "z przeszłości" (także MCU, ale głównie chodzi o inne Spider-Many), to może czuć się zawiedziony, gdyż nieco za bardzo spłycono tak bogate dla niego postacie czy wydarzenia. Mogę to porównać do moich zarzutów do serialu Wiedźmin (od Netflixa), gdzie często miałem wrażenie zmarnowania potencjału lub "zepsucia" założeń postaci. Ale tutaj jednak muszę zaznaczyć, że mówimy o czymś innym. Ogrom MCU jest już przytłaczający, a nawiązania w No Way Home nie mają na celu przedstawienia szerszej publice po raz pierwszy danego tematu (nie oszukujmy się, książkowy Wiedźmin dopiero przebija się do szerszej społeczności). W najnowszym Spider-Manie jest to wyraźne przypomnienie. Nie ma zastąpić oryginalnej historii, tylko się do niej odnieść. Także ja bym tutaj nie był tak surowy, chociaż, oczywiście, jestem w stanie pewne rozgoryczenie zrozumieć.
fot. Youtube
Do tego pewne cięcia i uproszczenia spowodowały również to, że wiele wątków zostało naprawdę tylko liźniętych i to w sposób niesatysfakcjonujący. Nie ma tego dużo, ale potrafi zostawić malutki nieprzyjemny posmak. Plus jest to MCU, a to oznacza pewien specyficzny sposób prowadzenia narracji, chodzenie na skróty i czasem przesadzone finały. Tutaj nie gra to źle, bo mamy to, na całe szczęście, w dosyć małej (wręcz osobistej) skali, chociaż nadal można by się do niektórych rzeczy przyczepić.
fot. Sony
Czy zatem No Way Home to idealny fan service? Według mnie nie, bo taki nie istnieje. Ale uważam, że najnowszy Spider-Man jest pod tym względem naprawdę świetny. Niemal idealnie wyczuwa jak nie wymuszać znajomości wszystkiego, czego się da, do cieszenia się filmem, a przy tym nawiązania, które stosuje, nie są tylko po to, by były i dawały "pustą radość", ale odgrywają istotną dla opowieści rolę. Zrobiono to w Spider-Manie, który raz, że ma bardzo plastyczne twory z przeszłości, do których można się odnieść, a dwa, że ma swój osobisty charakter przedstawiania historii. Połączenie tego daje według mnie fantastyczny efekt. Dlatego bardzo, ale to bardzo polecam No Way Home. Nie tylko dlatego, że to po prostu dobry film. Ale też by samemu zastanowić się nad złożonością kwestii fan service'ów, rozbudowanych franczyz, przełamywania czwartej ściany i tak dalej. Tutaj mamy, według mnie, świetny przykład jak należy to robić. Potwierdzają to oceny i potwierdzają to pieniądze (w chwili, gdy piszę te słowa, No Way Home jest już na ósmym najlepiej zarabiających filmów wszechczasów).
fot. SztukMix
Zatem cóż, szczerze polecam wybrać się do kina na najnowsze przygody Człowieka-Pająka.